niedziela, 23 czerwca 2013

Halaszle - wersja łagodna

Bardzo lubię stare polskie seriale - także te adresowane do młodzieży, zapamiętane z dzieciństwa. Jednym z moich ulubionych jest niezmiennie "Podróż za jeden uśmiech" według książki Adama Bahdaja. Jest to historia wędrówki dwojga chłopców autostopem z Krakowa (w książce z Warszawy) nad morze. W przedostatnim odcinku, już nad morzem, napotykają obozowisko pewnego profesora, który akurat nad ogniskiem pichci sobie obiad. Są nieproszonymi gośćmi, ale gospodarz okazuje się bardzo miły i gościnny - podejmuje zgłodniałych chłopców obiadem. Pada wpierw pytanie: "Chłopcy, lubicie halaszle?" Szczerze? Zupełnie nie miałem pojęcia o czym mówi. Tymczasem halaszle to węgierska, pikantna zupa rybna z pomidorami i papryką.

Z tą zupą jest chyba tak, jak u nas z żurkiem albo barszczem - niby ta sama zupa, ta sama nazwa a każdy inaczej podaje. Tym razem skorzystałem z przepisu na bardzo łagodną jej odmianę z serwisu Palcelizac.pl i jestem dość zadowolony z efektów.  Jest to chyba mutacja przepisu z rejonu Szeged - do takiego wniosku doprowadziło mnie zalecone miksowanie zupy. Nawet mnie to zdziwiło, gdyż halaszle kojarzy mi się z prostym daniem ludowym, kuchnią rybacką. Przygotowywane było tradycyjnie w kociołku nad ogniskiem, a w tych warunkach kto by się bawił w takie gotowanie? Rybę, cebulę, paprykę do garnka i gotować!


Potrzebujemy:
Ok. 1 kg ryb słodkowodnych
2 cebule
2 duże, mięsiste pomidory
1 czerwona papryka
1 żółta papryka
łyżeczka ostrej papryki w proszku
3 liście laurowe
sól
olej

Halaszle gotuje się z różnych gatunków ryb - generalnie panuje opinia (moim zdaniem uzasadniona!), że im więcej gatunków ryb trafia do kotła, tym zupa wychodzi smaczniejsza. Ja akurat ugotowałem swoje pierwsze halaszle na leszczu i karpiu. Pierwsza ryba nie była może najlepszym wyborem, gdyż mięso leszcza się podczas gotowania dość łatwo rozpada. Druga natomiast to był "strzał w dziesiątkę" - później doczytałem, że właśnie karp jest podstawową rybą na halaszle. Cóż się dziwić? Przecież to właśnie z Węgier - być może poprzez Czechy - karp trafił na polskie stoły.  Najpierw trafił na dwór królewski, gdzie tak zachwycił monarchę, że szlachcicowi nadał przydomek "Karpiński", który z czasem przekształcił się w nazwisko - przynajmniej taką legendę słyszałem od kolegi, który właśnie to nazwisko nosi. Ale wróćmy do pichcenia.

Kucharzu, do dzieła!
1. Rybę kroimy na porcje i usuwamy resztę łusek (nie zawsze jest do końca oczyszczona). W oryginalnym przepisie nie znalazłem wzmianki o przyprawieniu, lecz chyba dobrze będzie natrzeć ją solą - przy pierwszym podejściu do gotowania halaszle ryba wyszła mi nieco mdła w smaku.
2. Nieco więcej niż połowę przygotowanej ryby zalewamy około 2 litrami wody. Dodajemy obraną i pokrojoną w "pióra" cebulę oraz liście laurowe. Całość gotujemy pod przykryciem około godziny na małym ogniu, by uzyskać bulion, który posłuży nam do ugotowania zupy.
3. Gdy bulion jest gotowy, przecedzamy go przez sito, lub uważnie wybieramy całą cebulę i liście laurowe. Kawałki ryby również wyciągamy i odkładamy na talerz.
4. Drugą cebulę siekamy drobno (możemy użyć robota kuchennego), a paprykę kroimy w paski.
5. Pomidory sparzamy i obieramy ze skórki.
6. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy na nim cebulę. Gdy już się lekko zeszkli, dodajemy paprykę, a gdy ta zmięknie pomidory. Całość dusimy do miękkości, a następnie przekładamy do garnka i miksujemy.
7. Tak przygotowane warzywa dodajemy do bulionu i całość doprawiamy solą i papryką.
8. Do zupy dodajemy rybę. W zasadzie wystarczy dodać odłożone wcześniej, nieugotowane kawałki, lecz ja doszedłem do wniosku, że tym już ugotowanym chwila dłużej na gazie nie zaszkodzi. ;P Całość gotujemy jeszcze ok. 10 minut.

Zupa jest bardzo smaczna, a przy tym bardzo łatwa w przygotowaniu. No i za każdym razem można ją robić inaczej, z innych gatunków ryb. Trzeba jednak pamiętać, by dobierać je tak, by ich mięso się nie rozpadało podczas gotowania. Już po wypróbowaniu tego przepisu natrafiłem na inny, prawdopodobnie bardziej tradycyjny - a na pewno pozwalający na gotowanie "w plenerze", w kotle zawieszonym nad ogniskiem (marzenie!) - przepis, który powinien przynieść znacznie bardziej "piorunujący" (smakowo) efekt. Nie omieszkam wypróbować, choć podstawową trudnością jest, że jest on po węgiersku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz